wtorek, 18 grudnia 2012

Polnoc poludnia, czyli witamy w tropikach

Przedwczoraj dotarlismy do Salty, a wlasciwie do wioski Cerrillos na przedmiesciach. Mieszkamy na tylach apteki, a po ogrodzie laza gesi, koguty pieja od 2 w nocy, a o 6 +/- 15 min. jakis ptak dobija sie zawsze do okna, odbijajac sie od szyby, jak mucha, wczoraj zaspani nie moglismy wytrzymac z tego powodu ze smiechu.

Zanim zaczniemy prezentowac niezwykle interesujace (:-)) szczegoly drogowo-turystyczno-motocyklowe troche o Argentynie, bo jestesmy tu juz od miesiaca, a za 2 dni ma nas tu nie byc (konczy sie obowiazkowe, 30-dniowe OC).

Pomimo podobnego polozenia, co Chile, jest to kraj zupelnie inny z wygladu: w Chile byly gorki, wioski, wulkany, trzesienia ziemi i calkiem zielono, a po przekroczeniu granicy nagle zrobilo sie plasko, stepowo i wietrznie, odleglosci zwiekszyly sie niemal logarytmicznie: pol Polski do najblizszej stacji benzynowej itp.


Tak jak Niemcy maja stereotypy o Polakach, a Polacy o Ukraincach, tak w Chile ostrzegano nas, ze nie wyplacimy sie z lapowek. Rzeczywiscie, przed kazdym miastem i na granicach prowincji sa 'rogatki' i wyrywkowe kontrole policyjne. Nas zatrzymano w ciagu miesiaca 2 razy, wystarczylo pokazanie paszportow i wspomnianego OC ;). W Chile wszystko bylo oficjalne, nawet na campingach i w piekarniach dawano nam wypisywane recznie paragony, na specjalnym papierze z kalka i znakami wodnymi. W Argentynie wszystko idzie do reki: wczoraj kupilismy nowa tylna opone za 340 peso (170 zl), a sprzedawca wrzucil pieniadze do szuflady i zaczal obslugiwac nastepnego. Wszystko fajnie, paragonow nie zbieramy, ale goszczacy nas Jose jest wlascicielem apteki i ponoc nagminne jest to, ze pracownicy podaja klientom wyzsza cene, niz faktyczna, a roznice traktuja jako 'napiwek' (i dotyczy to tez miejscowych, a nie tylko takich bananow jak my).




 W Argentynie czujemy sie jednak bardziej swojsko. Na drodze tak samo jak u nas wyrastaja nagle bezsensowne ograniczenia, ktorych nikt nie przestrzega. Kierowcy jezdza bardziej 'na wyczucie'. Fajnie wyglada ruszanie wszystkich samochodow jeszcze na czerwonym, jak tylko na poprzecznej ulicy zmieni sie swiatlo (w Argentynie wiec na 'pomaranczowym' sie nie przejezdza!). Stojac w na skrzyzowaniu obserwuje sie nie swoje, a poprzeczne semafory, ktore dodatkowo stoja nie przed, a za skrzyzowaniem.

Miejscowi zagaduja nas po kilkanascie razy dziennie. Czasem starsza pani zyczy powodzenia i daje buziaka (tutaj nawet faceci cmokaja sie w policzek!). Czasem lokalny gang skuterowcow nie moze wyjsc z podziwu, ze podrozujemy na niewiele wiekszych motocyklach, a zdarzylo sie tez, ze chlopaki pod sklepem czestowali nas lokalnym jabolem. Innym razem wlasciciel ogromnej Super Tenere 1200 stal przy nas i podpowiadal, co gdzie i jak. Bardzo milo zachwuja sie tez mijani motocyklisci i sprzedawcy w sklepach motocyklowych, gdzie zawsze spedzamy mnostwo czasu, bo po minucie rozmowa schodzi na temat naszej podrozy. Jednym slowem: milo. W Chile dominowala jednak kultura samochodowa.

Co do kuchni: MIESO! Proszac o mielone w sklepie sprzedawca kroi kawalek krowy na naszych oczach i mieli na miejscu. Im bardziej na polnoc, tym obiadokolacja tez jest blizej polnocy - troche taki ramadam tylko nienazwany. Tak jak urzedy i banki sa otwarte tylko do siesty, tak knajpy i bary otwierane sa dopiero po, wiec nawet my rzadko kiedy jemy przed 18. O mate juz pisalismy. Ja jestem uzalezniony (Marta jak ma do wyboru, to jest jednak wierna kawie). Z xx sposobow przyzadzania preferuje 'sopa de mate', czyli bez ceregieli: wsypac, zalac, siorbac, zalac, siorbac, zalac itd.

Pomimo, iz Argentyna jest troche tansza, niz Chile, to wydajemy podobne kwoty. Jest malo wiosek, a w miastach odsylaja nas na campingi. Jest tansza benzyna, ale wiecej jezdzimy (w Chile tylko raz przejechalismy w ciagu dnia ponad 200 km, tutaj juz 5 razy ponad 400).

Cena benzyny rosla w miare poruszania sie na polnoc z 4.21 do 6.85 peso. Po pierwsze: pola naftowe sa glownie na poludniu, ale jest to tez pozostalosc historyczna. Tak jak USA mialy Dziki Zachod, tak Argentyna ma Pampe. Zachecajac ludzi do osiedlania sie na poludniu w XIX wieku wprowadono znaczne ulgi podatkowe na poludnie od 42 rownoleznika, ktore przetrwaly do dzisiaj.

Jeszcze odnosnie historii, to do Argentyny wyemigrowalo podobno w sumie ok. 500'000 Polakow. Troche ostrzylismy sobie zeby na Posadas, gdzie poza wodospadami Iguazu jest tez miejscowosc Wanda. Polska miejscowosc! Niestety, to, ze potomkowie polskich imigrantow mowia tam piekna staropolszczyzna (!) bedziemy musieli sprawdzic innym razem, bo odbicie od Salty i powrot do Boliwii to dla nas 3'000 km :((( Nasza trasa ma jednak inne atrakcje. Nie mozemy miec przeciez wszystkiego. Warto pozostawic sobie jakies marzenie niz gnac i zaliczac pajeczyne punktow.

BTW (wywod powstal po przedawkowaniu mate...): szukajac informacji o Boliwii natknelismy sie na forum Lonely Planet. Szczerze: nie mozemy uwierzyc ilu 'bakpakersow' umieszcza zapytania w stylu: przylatuje do Limy, wracam z Sao Paulo, co warto zobaczyc po drodze w 14 dni? Kazdy ma inny styl podrozowania oczywiscie, jeden wybiera UNESCO, inny 'must see' z przewodnika, sa ludzie, ktorzy nie zrezygnuja z wlasnego pokoju w hostelu, a inni zyja tygodniami na makaronie z sosem. Jedni chca przywiezc pamiatki i super foty, zobaczyc, jak ubija sie anakonde.  Inni podrozoja, bo nie moga zyc bez ruchu, a jeszcze inni, bo tak. I nie ma tutaj lepszego, czy gorszego typu turysty - Ameryka Poludniowa do tej pory ukazala sie nam jako wielki kontynent, kazdy znajdzie tu cos dla siebie, szybko lub wolno wyda swoje pieniadze. My jak narazie jestesmy chyba 'turystami drogi'. Trasa z Bariloche do Cafayate byla w naszym przewodniku biala plama. Prawie 3'000 km zaplanowalismy palcem po mapie w stylu: tu jest dalej, ale droga jest kreta, wiec moze bedzie ciekawie? Milionowa Mendoze tez ominelismy, wlasnie dla gor. I nie czujemy, jak to wyczytalismy wczoraj na jakims blogu, ze podrozujac po Ameryce z budzetem <$50/os./dzien bardziej sie wegetuje, a atrakcje 'lize sie przez szybke'. My, nie liczac kosztow motocykli, ale wliczajac benzyne mamy we dwoje $30. Damy rade, bo chcemy robic dalej to co robimy. Podrozowanie jest dla wszystkich. Co kto lubi.

Z innych ciekawostek: artykul w Polityce zakwalifikowal nas do grupy NEET (po studiach, bezrobotni, zbijamy baki i na sile przedluzamy mlodosc, ogolnie szkodliwi dla dobra spoleczenstwa). Bywa.

Przez ostatnie dni towarzyszyly nam nie do opisania orgie wzrokowe i pierwsze usterki motocykli. Tak wiec po dluuuuuuuuuuugim wstepie zaczynamy opis trasy.

Od coucha z San Rafael wyjechalismy oczywiscie... dzien pozniej. Zjezdzajac z gor do miasta przezylismy wspomniany wczesniej szok temperaturowy. Byla 19, a mimo to upal. W ciagu dnia 35 stopni w cieniu, a jak wiadomo, w Argentynie o cien trudno... Postanowilismy wiec wyjezdzac max. o 8, wyszlo w praktyce +/- 1h, ale ostatnie zwiniecie namiotu o 7 i chlodek o poranku bardzo nam sie podobaly.

Dojezdzajac do Mendozy zjechalismy w strone Chile, w kierunku Paso los Libertadores. Tutaj zatoczylismy kolo: dokladnie ta sama trasa jechalismy do Santiago 2 miesiace temu! Pomiedzy przejazdem busem a motocyklem roznica kolosalna. Mozna sie zatrzymac, popatrzec, nikt nie pogania. Sierra de Uspallata robi wrazenie. Po 100km odbilismy jednak na polnoc, gdzie czekaly na nas pierwsze drogi powyzej 2'000 m n.p.m. Przewidujac potencjalne problemy z kupnem oleju (poprzednio przez 800 km pytajac na kazdej stacji wyjezdzalismy z niczym, bo 20w-50 nie bylo). Tym razem zatrzymalismy sie w Uspallata (ostatnie wieksze, dodatkowo tranzytowe miasto). Idealnie po 3'000 km od ostatniej zmiany i w gorace poludnie postanowilismy olej wymienic.

Tu pojawil sie problem. Podczas zakrecania Rafalowej sruby, ta zamiast sie dokrecic, zaczela obracac sie bez oporu. Uszczelniajaca podkladka sie zdeformowala, ale sruba trzymala sie na tyle, ze nie dalo rady ruszyc jej palcami. Byla juz siesta, wiec szukanie warsztatu moznaby zaczac dopiero za 3 godz... Wlalismy troche oleju - nic nie kapalo. Uzupelnilismy wiec standardowo reszte - przecieku dalej nie bylo. Zrobilismy zakupy na 2 dni i ruszylismy w droge.

Nasza trasa przebiegala wzdluz najwyzszych partii Andow. Aconcagua chyba tez nam sie na chwile pokazala, choc w oddali i przez to bez rewelacji. W sumie mijalismy duzo osniezonych szczytow Cordillera del Tigre, jadac wzdluz pustynnych lach piachu. Suche powietrze bardzo zaburzalo perspektywe: na horyzoncie pokazywala sie pustynia, a dojezdzalismy do niej po 20 km! Standardowo towarzyszyl nam wiatr, a po 40 km szutru (z najgorsza do tej pory tarka) wjechalismy w nagrode na nowy asfalt.


Postanowilismy w ciemno odbic do Parku Narodowego ''El Leoncito''. Spotkalismy tam kilka dobrych i duzo mniej dobrych rzeczy. Dobre byly: darmowy wstep, otwarty camping z ciepla woda. Zle: chmary malych, gryzacych muszek (terroryzujacych), puma (jej spotkanie wg ulotki ma byc bardziej atrakcyjniejne niz sam park) i obserwatoria astronomiczne. Okolica swiata, w ktorej sie znalezlismy ma idealne warunki do obserwacji: rzadkie i suche powietrze. Wjechalismy wiec na wzgorze, gdzie radosnie sprzedano nam bilety z napisem 'visita nocturna', pokazano najmniejszy i najstarszy z 5 teleskopow (dodatkowo europejski), kilka kartek na scianie rodem z Wikipedii i zaproszono o 21:30 na obserwowanie nieba. W nocy okazalo sie jednak, ze ogladanie gwazd bedzie nas kosztowalo dodatkowe 60 peso, a bilety dostalismy takie, a nie inne, bo wlasciwych nie bylo. Zrobilo sie niemilo i troche sie powyzywalismy wychodzac z niczym. Z drugiej strony po raz pierwszy od 2 miesiecy (przynajmniej tak nam sie wydaje) zrobiono nas jako turystow w konia, a i Argentynczycy, ktorzy nocowali w parku tez musieli ekstra doplacac.
gdzie to wino???

Na campingu kolejna tragedia: silnik od spodu jest caly tlusty od oleju - mamy wyciek... Porownalismy poziom - w obu motocyklach tyle samo, ale jakos z martowego nic nie cieknie. Owinelismy wiec srube od oleju teflonowa tasma do wszystkiego i zapadla decyzja: jakies miasto jest za 50km, wiec jezeli rano nie bedzie wystarczajaco duzo oleju w silniku (dodatkowo ciazyl nad nami fakt, ze kupilismy tym razem lepszy olej, ale importowoany z USA, gdzie butelka nie ma 1L tylko 946ml (kwarta, czy jakos tak), a nasze motory oficjanie potrzebuja litr, wiec kazda strata pogarsza sprawe) to na jednym motorze pojedziemy po olej  (byle jaki), bo skoro dalismy rade odjechac 200km od Uspallata to damy rade dojechac 200km do San Juan - najblizszego duzego miasta. Pod biurem parku bylo wifi (potwierdzaja sie slowa znajomych pelikanochomikow, ze w Ameryce Pld. latwiej o wifi, niz zasieg GSM), krotka lektora forow internetowych wykazala, ze sruba i gwint od spuszczania oleju to najczesciej rozwalajaca sie czesc w silnikach motocykli. Naprawa to wszystko co wpadnie do glowy: od tasmy izolacyjnej do wymiany gwintu, czyli miski olejowej (czyt. konieczne jest otwarcie silnika). Pod motocykl polozylismy  kartke, zeby ocenic wyciek i niespokojnie poszlismy spac. Puma nie przyszla :P

Rano gloria - kartka sucha! Nie jest zle, wiec napieramy dalej. Do San Juan nie zjezdzamy. Poczatkowo poziom oleju kontrolujemy co 30-50 km (od teraz wiemy, ze olej trzeba sprawdzac na zimnym silniku, bo rozszerzalnosc cieplna jest dosc znaczna: zimny silnik ma poziom prawie minimum, a cieply prawie maksimum). Jest w porzadku, choc tasma troche sie paprze - pracujacy silnik bardzo sie nagrzewa, a gorace powietrze nie chlodzi go skutecznie. Odpuszczamy jendak szukanie serwisu i sprawa zajmiemy sie w Salta, gdzie i tak musimy odwiedzic serwis (opona Rafala lysieje, a zarowki przednie w obu motocyklach maja juz tylko dlugie). Pokonujac serpentyny, podjazdy, zjazdy, omijajac obsuwajace sie na droge kamenie i podziwiajac przepascie dotarlismy do San Jose de Jachal. W miescie byl nawet camping miejski, ale pelnil tez funkcje parku, wiec rozbilismy sie pod mijanym domem, za plotem (za zgoda wlascicieli i akceptacja warczacego na wszystkich dookola psa) w ogodku.

Kolejne dni postanowilismy planowac tak, aby miedzy 14, a 17 znalezc sobie cos z klimatyzycja na sieste, bo jazda w upale, to zadna przyjemnosc (ja jezdze juz i tak w krotkich spodenkach i oczywiscie w koszuli z Hue :). 

Pomiedzy Villa Union, a Chilecito, trwa asfaltowanie drogi, wiec objazd zrobiono po starym i kretym szutrze: wasko, stromo i pieknie:







Niestety olej nie dawal nam spokoju, pod wplywem temperatury tasma odklejala sie, podczas jednego postoju na stacji w 3 godz. pod motocyklem zrobila sie 5-centymetrowa kaluza. Poziom byl dalej w porzadku, wiec sprawa postanowilismy zajac sie w Boliwii - powinno byc taniej, a w Argentynie kupimy tylko olej do dolewania, jak tylko bedziemy w Salta.

Trasa w dalszym ciagu typowo widokowa. Za Belen przez 40 km nie bylo asfaltu, noc spedzilismy na boisku, gdzie odeslali nas mieszkancy wioski. Nastepnego dnia zwiedzanie: twierdza Quilmes, ponad 1000-letnia, podbita przez Hiszpanow w 1667 r. Wsrod winnic dojechalismy do Cafayate, miasta polozonego 1'600 m n.p.m, zielonego i otoczonego winnicami. Poprzez Quedabra de Cafayate, czyli wsrod nagich, czerwonych skal dojechalismy do celu, czyli Cerrillos. Klimat zmienil sie momentalnie: gory pokryly sie zielonymi lasami, zrobilo sie wilgotno i tak troche dzunglowo.

Nastepnego dnia udalismy sie do Salta w celach mechanicznych. Sprawa skomplikowala sie o tyle, ze w kazdym sklepie spedzalismy po pol godziny, gadajac o podrozy itd. W salonie Yamaha kupilismy sobie halogeny na przod (ze znizka dla Polacos), poprosilismy mechnika, zeby zobaczyl sprawe srubki i oleju - potwierdzil, ze to zadna katastrofa - z drugim typem polozyli motocykl na boku (zeby nie spusc oleju), wykrecili stara srube (z kawalkiem gwintu...a jednak) i wkrecili na chama srubke o rozmiar wieksza - teraz jest szczelnie i sucho, a naprawa gratis. W salonie nie bylo niestety opon, wiec kupilismy nowa w sklepie obok, taka fajna, terenowa. Pozostala sprawa zmiany: chcialem to zrobic sam, ale bezpiecznie byloby miec kogos doswiadczonego pod reka, na wszelki wypadek (do tej pory gumy nie zlapalismy i bylo okazji sie nauczyc). W salonie niestety nie mieli kompresora i zaproponowali gomerie (czyli wulkanizatora) niedaleko. Na miejscu okazalo sie, ze zalatwia sprawe od reki za rownowartosc 7 zl... poddalismy sie i popatrzylismy jak latwo zmienia sie kolo - teraz gumy sie juz nie boimy!

Dzisiaj mamy plan na wieczorne zwiedzanie miasta. Jakos do tej pory nie poczulismy atmosfery Swiat, a w centrum jest podobno katedra i szopka i choinka, pojedziemy, zobaczymy.

1 komentarz:

Michał pisze...

O kurcze, ale teleport! Cieszcie sie goracem Salty poki tam jestescie. Sprawiacie sobie piekny prezent na Swieta: poludniowa Boliwia!!!
Najedzcie sie stekow jeszcze i opijcie wina, za to szykujcie miejsce w brzuchach na wysmienite soki!
Trzymam kciuki i podrozuje wirtualnie wraz z Wami
pozdr
Michał