czwartek, 27 grudnia 2012

Awaria x2 w drodze do Potosi

Zanim powstanie swiateczno-salarowa relacja (nareszcie mamy dostep do wifi w Boliwii!), musimy sie podzielic opisem najgorszego odcinka naszej podrozy (jak do tej pory), czyli drogi Uyuni - Potosi.

O trasie wiedzielismy tyle, ze jest swiezo po asfaltowaniu, a kilka przeleczy jest powyzej 4'000 m. Silniki naszego typu traca mniej wiecej 10% mocy na 1'000 m wysokosci, ale w dalszym ciagu zostawia nam to po 6 koni (!). Jadac z Tupizy do Uyuni wspinalismy sie nawet na 4'200, a strome, szutrowe podjazdy pokonywalismy czasami na jedynce. Motocykle nie sprawialy jednak klopotu i calkowicie uspilo to nasza czujnisc. Jezdzac po salarze (3'660 m) rozpedzalismy sie pomimo rozrzedzonego powietrza do 80 km/h, a podczas 230-kilometrowej wycieczki spalilismy tylko po 4,5 l benzyny (bo plasko, bez bagazu i stala predkosc). Wieczorem umylismy wiec motorki z soli i do szczescia brakowalo nam tylko benzyny. Stacja benzynowa w Boze Narodzenie zamknieta, otwarta bedzie dopiero w Drugi Dzien Swiat o 10:00...

... rano kolejka agencyjnych terenowek po horyzont. Nam niestety 'system' nie pozwolil sie w niej ustawic :) 2,5-krotna podwyzka ceny benzyny dla obcokrajowcow obowiazuje tylko w zagranicznych pojazdach. Zaparkowalismy wiec za rogiem, wzielismy pozyczone karnistry i zatankowalismy bez kolejki (po 3,7 boliwiana, czyli 1,85zl za litr), a ze karnistry byly male (po 4l), to wrocilismy drugi raz, znowu bez kolejki. Oczywiscie zaden pracownik stacji nie zadawal pytan, czemu tak robimy... Boliwia. Paliwo maja tanie, niestety chyba nienajlepsze, bo dalej juz nie bylo tak przyjemnie.

Ruszylismy o 12, do celu 208km. Na horyzoncie ciemne chmury, ale wmawialismy sobie, ze deszcz najwyzej umyje wszystkie niedoczyszczone z soli czesci. Przejechalismy pierwsza przelecz - wspinalismy sie powoli, ale sprawnie. Po 60 km zaczelo padac i zrobilo sie zimno, a potem zaczelo lac. Na kolejnym podjezdzie moj silnik zaczal sie krztusic, na tyle powaznie, ze podjezdzalem na jedynce, max do 3 tys. obrotow, czyli bardzo powoli. Marcie szlo lepiej, a ze ja mam wiecej bagazu, postanowilismy sie zamienic motocyklami. Moze mapa klamala i droga byla duzo wyzej? W ulewnym deszczu odechcialo nam sie czekac, az GPS zlapie sygnal. Ruszylismy dalej, ale przy kolejnych podjazdach problemy powtarzaly sie. Bylismy idealnie w polowie drogi, po 100 km w kazda strone. Marcie szlo troche lepiej, wiec problemem byl raczej spadek mocy. Po kilkuminutowej przerwie doszly jeszcze problemy z odpaleniem, ale gdy udalo sie ruszyc, to przez pierwsze kilka minut silniki pracowaly normalnie. Przegrzanie naszym zdaniem odpadalo, bylo na tyle zimno, ze wzdluz drogi mozna bylo zobaczyc snieg. Bardziej zastanawialo nas zimno, bo olej mamy do temperatur >10 st.

Podczas ktoregos z kolei podjazdu silnik po prostu sobie zgasl i odpalic juz nie chcial... Marta ledwo dojechala do przeleczy. Po kilku minutach walki z rozrusznikiem poddalem sie - po drugiej stronie gory miala byc jakas wioska, 'wystarczy' dopchac zaladowana maszyne na gore i zjechac na luzie na dol. Nie jest najgorzej. Moze poza wysokoscia - 4'050 m. Po 20 krokach nie mialem juz sily oddychac, a zaladowany pojazd wazy ponad 120kg. Wychodzilo wiec 10 sekund silowania sie na minute odpoczynku. Po kilku 'seriach' dobiegla Marta (jej motocykl tez nie wjechal bez problemu,wiec nie ryzykowala zawrotki i zjazdu by zobaczyc co sie ze mna dzieje, tylko zostawila motor na poboczu i zbiegla). Razem poszlo juz latwiej. Na gorze kolejna proba - odpalil!

Jak to po kazdej takiej przerwie, silnik pracowal z poczatku normalnie. Przejechalismy opustoszala osade. Silniki pracowaly w miare znosnie, a ulewa skutecznie zniechecila nas do szukania mechanika. Do miasta Potosi zostalo 40 km. Postanowilismy wiec zaryzykowac. Za wioska kolejny podjazd, ale dalismy rade. Lzejsza Marta wjechala szybciej, niestety moj motocykl jest bardziej zaladowany bagazami i przy rozstawianiu stopki na poboczu Marta zafundowala mu 1. glebe, ulamujac przy okazji raczke od sprzegla. Trudno, wymieni sie (raczke, zony juz nie moge ;)). Boliwia to niestety nie Argentyna i zanim dojechalem, to obok zdazylo przejechac kilka samochodow. Nikt sie nie zatrzymal.

Ogarnelismy sprawe. I oczywiscie znowu problemy z odpaleniem, tym razem w obu. Po kilku minutach udalo sie i oba silniki jak zwykle pracowaly normalnie. Jedziemy dalej. Podczas kolejnego zjazdu cos strzelilo u mnie w rurze wydechowej... i szarpanie sie skonczylo.

Do Potosi (oficjalnie najwyzej polozonego miasta Swiata) wjechalismy bez problemow. Szukajac noclegu z miejscem na motocykle kilka razy wylaczalismy silniki. Na stromych ulicach przeciskalismy sie miedzy samochodami - i wszystko w porzadku. Totalnie mokrzy odstawilismy motocykle do jadalni w nieczynnym hostelu obok. Uniknelismy wiec spania na poboczu, w deszczu i przy zepsutych maszynach.

Pomyslow mamy kilka: chrzczona benzyna (na to przynajmniej narzekaja inni motocyklisci), sol w filtrze powietrza (tego wczoraj nie czyscilismy), brudny filtr paliwa? Zimno i woda z deszczu dostala sie do srodka? W Potosi i tak musimy odwiedzic warsztaty, tym razem tylna opona Marty wymaga wymiany, a przednie biezniki tez mozna by ulepszyc pod katem terenowym. Rano wiec czeka na nas zabawa w mechanikow w hostelowej jadalni, ale na szczescie pomoc bedzie blisko, a nie kilkadziesiat km za gorami.

PS. W Potosi pod katedra stoi szopka. Pusta szopka. Trzeba zaplacic pani stojacej obok i mozna wejsc do srodka, zeby zrobic sobie zdjecie w srodku... W tle (w srodku) kompozycje wzbogaca tablica swietlna z reklamami.

1 komentarz:

małgo pisze...

Czyli w przeciwieństwie do nas mieliście białe święta;) jestem ciekawa jak je spędzaliście! Szkoda, że zakonnice nawaliły, brak słów. Mam nadzieję, że jest jakieś racjonalne wytłumaczenie, bo jeśli nie, to moja wiara w ludzi przeżyje kolejny kryzys.
naprawiajcie motorki i dajcie znać, jakie teraz macie plany
Całuję z poświątecznej drogi do domu