Po błogim lenistwie w Salento musieliśmy w końcu zwinąć
namiot i ruszyć na spotkanie ze stolicą. Z tej okazji Rafał zgolił nawet hodowaną od kilku miesięcy brodę ;)
Droga nie należała do najprostszych gdyż jest jednopasmową, załadowaną ciężarówkami serpentyną. To już nie Ekwador i dziur było dużo więcej. Z resztą napotkane na
trasie 3 wypadki – w tym 2 tiry leżące na boku na środku jezdni działały na wyobraźnie
i wyostrzały koncentrację. Wróciliśmy na wysokość powyżej 2'000m, wróciły więc mgły i zimny deszcz.