poniedziałek, 7 stycznia 2013

Ludzkie historie...

Z Sucre wyjechaliśmy dopiero po godzinie 15. Głównie przez pogodę, ale także z tego samego powodu co zwykle... zasiedzenia. Normalnie nie wyruszamy w dalszą podróż po południu, jednak po kilku dniach spędzonych w jednym miejscu trzeba zrobić choćby kilkadziesiąt kilometrów. Inaczej istnieje ryzyko, że zostaniemy kolejny dzień i kolejny i kolejny...
A tu jeszcze tyle przed nami!

Droga z Sucre do Cochabamby jest w trakcie przebudowy i asfaltowania. Pierwsze 80 km jest już skończone i ma dobrą nawierzchnie, a na dodatek prowadzi tylko w dół. Przez liczne serpentyny nie da się jednak rozpędzić bardziej niż do 60 km/h. Dodatkowo spowalniają nas postoje zdjęciowe. Ale przecież nie jesteśmy tu dla robienia kilometrów...
Po około 2h zaczeliśmy myśleć o szukaniu spania i czegoś na kolację...
W jednej wsi udało nam się kupić tylko awokado, gdyż cała wieś nadal świętowała nowy rok i próżno było szukać chleba, empanad, itd. W następnej, większej, był już szerszy asortyment w przydrożnych sklepikach i budkach. Jednak próby znalezienia pieczywa zakończyły się fiaskiem. Nagle pani ze sklepiku znajdującego się trzy schodki niżej zagadnela:

"Może napijecie się kawy, albo herbaty?"
"Dziękuję" odpowiedziałam "poszukujemy chleba na kolację"
P: "Ja mam chleb"
Ja: - "Oooo to poprosimy"
P:  - "To może jednak herbaty??"
Ja: - "nie nie naprawdę, poza chlebem potrzebujemy tylko kawałek ziemi gdzie moglibyśmy rozbić namiot na noc" (zagadnełam pół żartem, pół serio)
Mąż Pani ze sklepu (MPzs): "Zjedźcie nad rzekę tą drogą, tam jest miejsce"
Ja - "A czy tam jest bezpiecznie??
MPzs: -"Tak, tu mieszkają dobrzy ludzie, wyedukowani, mówiący po hiszpańsku (jesteśmy w regionie w którym mówi się w języku quechua), nie będziecie mieli problemów"
Pani do męża: - "A może w naszym ogrodzie by się rozbili??"
MPzs : "W sumie czemu nie. Chodźcie za mną..."

Jak to mówią im mniej się spodziewasz tym więcej dostajesz.
Gdy dotarliśmy do ich domu z ogrodem okazało się, że namiot tej nocy nie będzie potrzebny. Dostaliśmy pokoik z łazienką. W ogrodzie rosły drzewa mango, awokado, papaya i bananowce, między któymi wisiały rozpiętę hamaki. Niedowierzając w to co się dzieje postanowiliśmy zapytać ile musimy zapłacić.
Usłyszeliśmy tylko, że mamy się czuć jak u siebie w domu i jeść owoce do woli...


Rozpakowaliśmy rzeczy. Najedliśmy się mango bujając w hamaku, poczym postanowiliśmy odwiedzić naszych gospodarzy w ich sklepiku.
Pani zaparzyła nam mate de coca i zaczeliśmy rozmawiać na różne tematy. O sytuacji politycznej i ekonomicznej Boliwii, o preyzdencie Evo Morales który skończył AŻ 4 klasy podstawówki i o jego wpadkach na arenie międzynarodowej. Potem troche o nas. W końcu i ja zagadnełam ile mają dzieci... i tu zaczełą się straszna historia...
MPzs: "Mamy czwórkę, yyh tzn trójkę bo jedno ostatnio zmarło"
P: (ledwo powstrzymując łzy) "Nasz najmłodszy syn popełnił samobójstwo dwa tygodnie temu"
Możecie sobie wyobrazić nasze miny i to jak się wtedy poczuliśmy...
Nie zadawaliśmy więcej pytań tylko słuchaliśmy...
Historia jak z filmu. 27-letni chłopak, który ma nieślubnego, dwuletniego synka, po ośmiu latach spotkał swoją pierwszą miłość. Po niespełna trzech miesiącach od tego spotkania się pobrali. Piękny ślub, podczas którego "byli tacy szczęśliwi..."
Obydwoje jednak mieli bardzo silne charaktery. Ona zaborcza i zazdrosna. On dumny i też zazdrosny. No i nie wytrzymał... Po miesiącu małżeństwa stało się najgorsze. Osierocił dziecko, pogrążył w żałobie swoich najbliższych. I nikt tak naprawde nie wie, co zaszło w jego życiu, że posunął się do ostateczności...

Siedzieliśmy jak wmurowani, bo w głowach nam się nie mieścilo, że w obliczu takiej rodzinnej tragedii Ci ludzie byli jeszcze na siłach prowadzić swój sklepik, a przede wszystkim pomóc nam, otworzyć swój dom dla kompletnie obcych ludzi.

Mi nie przyszły do głowy żadne słowa.  Po prostu przytuliłam tą kobietę w milczeniu.


Później okazało się, że Ci ludzie na codzień mieszkali w Sucre. Po śmierci syna jednak, było im zbyt ciężko w mieszkaniu, w któym jeszcze do niedawna z nim mieszkali. Przenieśli się więc tymczasowo na wieś, do domu, który do tej pory traktowali jako weekendowy. A że są na emeryturze i niemieliby nic do roboty, postanowili otworzyć sklep by nie siedzieć bezczynnie w samotności.

1 komentarz:

Poriomaniacy pisze...

Alez piekna i smutna historia...