piątek, 11 stycznia 2013

Cochabamba

Do Cochabamby pojechaliśmy głównie ze względu na sklepy motocyklowe. Ani przewodniki, ani napotkani turyści nie polecali specjalnie tego miasta. My musieliśmy jednak kupić nowe opony. Poza tym znalazł się CouchSurfer który zgodził się nas przenocować...

Z resztą droga między Sucre i Cochabambą była śliczna, choć trudna (ponad 100 km niewzasfaltowane, w tym 40 km morderczego szutru  prowadzącego w korytach rzeki i 70 "kocich łbów"). Udało nam się nawet spędzić jedną noc pod namiotem. Znaleźliśmy miejsce totalnie niewidoczne z drogi z pięknym widokiem na góry, z dala od wiosek. Idealnie... Popijając mate podziwialiśmy spektakularny zachód słońca.
Ach szkoda, że w Boliwii nasza podróż zmieniła charakter i podróżujemy głównie od miasta do miasta...i tak rzadko wyciągamy namiot z plecaka...

Gdy dotarliśmy do Cochabamby okazało się że nasz boliwijski numer nie działa i nie mamy możliwości skontaktować się z naszym hostem. Dzięki orientacji w terenie Rafała bez większych problemów dotarliśmy... No właśnie... nie do domu hosta, ale do "domu kultury". Tam też mieliśmy spać. Od początku było dość dziwnie. Ramiro przygotowywał ognisko na środku podwórka na wieczorną imprezę i praktycznie z nami nie rozmawiał.
Jak już się odezwał to tonem nieznoszącym sprzeciwu (????) Trochę jesteśmy za starzy na takie numery. Rozpakowaliśmy plecaki, z grzeczności zapytaliśmy o której zaczyna się impreza (była 19:58, a fiesta zaplanowana była na 20) i poszliśmy szukać ulicznych hamburgerów, bo umieraliśmy z głodu.
Po pół godzinie z pełnymi brzuchami wracamy do naszej miejscówki, a tu amigo jak na bramce przed klubem mówi nam, że musimy zapłacić po 10 boliwianow za wejście.
- "Słuchaj stary my tu z CS, zatrzymaliśmy się u Ramiro, my nie na imprezę, ale do pokoju."
- "Musicie zapłacić, bo to fundacja i z niej korzystają wszyscy, a trzeba płacić czynsz, wode, prąd. Poza tym Ramiro powiedział że macie zapłacić".
- "To my chcemy rozmawiać z Ramiro"
- "Teraz jest to niemożliwe, bo jest w trakcie przeprowadzania rytuału."
Zrobiliśmy wielkie oczy. Rafał wyszedł ze słusznego założenia, że na bramce zawsze stoją najwięksi idioci. Powiedzieliśmy, że żeby zapłacić musimy dostać się do rzeczy i z nich wziąć pieniądze. Weszliśmy do środka. Na placu wokół ogniska zgromadzonych było około 40 osób. Od dzieciaków z liceum, przez ludzi w naszym wieku a'la hipi po takich w garniakach grubo po 30tce.

Może to i tradycje inkow związane z Pachamamą (Matką Ziemią-był pierwszy piątek roku...), a może i jakaś sekta. Cholera wie. Jak zaczęli tańczyć wokół ogniska trzymając się za ręce, uznaliśmy, że nie będziemy uczestniczyć w tym przedstawieniu i poszliśmy do pokoju.
Na szczęście o 1:30 przyszła burza i towarzystwo rozbieglo się w 5 sekund.
Nazajutrz z rana postanowiliśmy się ewakuować czym prędzej. O 8:30 byliśmy gotowi.
Pozostało kupić opony. Dzień wcześniej widzieliśmy warsztaty motocyklowy, w którym postanowiliśmy zapytać o opony.


Gdy podjechaliśmy stały się dwie bardzo mile rzeczy...
1. Poznaliśmy Hektora - motocyklistę który zaprowadził nas  do sklepu z oponami i załatwił sporą zniżkę, a później wskazał fajny hostel również z upustem :)
2. Rafał znalazł pod warsztatem 50 euro!!
Uznaliśmy więc że Marka Ziemia zrekompensowała nam koszmarną noc i pierwsze w życiu "strange experience" z CS... :)))

Zakupione opony były więc GRATIS :D

Jedyny problem był taki, że nigdzie nie chciano wymienić nam owych Euro, bo były brudne. Próbowaliśmy w trzech miejscach...
No cóż. Wróciliśmy więc do hostelu i regularnie wodą z mydłem wypraliśmy banknot. Gdy wysechł, poszedł  od ręki! hehehe

5 komentarzy:

albert pisze...

Niezła historia!
Oby jak najmniej takich CFów
Ja zmieniłem łańcuch i w poniedziałek czeka mnie wymiana opon. :)

Unknown pisze...

samodzielnie?:)

Anonimowy pisze...

No, gałgany, czapki z głów! Wreszcie, w tzw.jesieni życia ,rozumiem,co to są uczucia ambiwalentne!(bo właśnie takowe nami miotają) Podziw i zazdrość i na odwrót.Trzymajcie się!CM i WJ

małgo pisze...

To się nazywa pranie brudnych pieniędzy!!!
Dobrze, że matka ziemia wam zrekompensowała straty moralne:)

Anonimowy pisze...

A mnie urzekły jak zwykle opisy Marty i zdjęcia Rafała (przekąska jajeczna z jeziorem słonym w tle - majstersztyk. Podziwiamy i kibicujemy Ciocia i Wójek