niedziela, 20 stycznia 2013

Granica Bolwia - Peru


Z granicą poszło dość szybko, acz nie do końca bez problemów.

Po Boliwijskiej stronie absolutnie żadnych komplikacji. Choć przy wyjeździe najczęściej ich nie ma…


Po peruwiańskiej natomiast gładko poszło tylko z wbiciem stempla do paszportu. Problemy zaczęły się w aduanie.  Przyczepili się, że nie mamy dowodów rejestracyjnych tylko duplikaty.  Jakoś ani między Chile i Argentyną ani Argentyną  i Boliwią nikt nie miał do tego dokumentu zastrzeżeń… Przyniosłam więc teczkę z całą stertą dokumentów – homologacją, fakturą zakupu, pozwolenia na prowadzenie i to ich przekonało, że motory są nasze.

To, że pan oficer w trakcie wypełniania dokumentów, rzucał pod moim adresem teksty w stylu „jesteś złą kobietą, że jeszcze nie dałaś dziecka swojemu mężowi” pozostawię bez komentarza.

Kiedy myślałam, że to już koniec granicznych atrakcji, okazało się, że muszę jeszcze odwiedzić posterunek policji. Ha ha! Pan policjant stwierdził, że nasze ubezpieczenie z pewnością nie obowiązuje w Peru, pomimo, że polisy nie widział. Najpierw twierdził, że nie może nas więc wpuścić do Peru, bo jeśli będziemy mieli wypadek to będzie problem. Jednak gdy powiedzieliśmy, że kupimy w takim razie w Puno (miasto 130 km od granicy), to powiedział, że pobierana jest opłata 10 soli za pojazd.  Nie mieliśmy tyle pieniędzy. W portfelu gołe 7 soli, które Rafał dostał od baby na granicy za 20 boliwianów.

Posunęłam się więc do ostateczności, mówiąc, że okradziono nas w Boliwii i dopiero w Puno, za pośrednictwem Western Union będziemy mieli jakiekolwiek środki na dalszą podróż. Smutny, prawie łzawiący wzrok i pan policjant ostatecznie połaszczył się na równowartość 9 zł i pozwolił nam przekroczyć granice…