środa, 7 listopada 2012

Wulkan Villarica




W stronę Valdivii ruszyliśmy wprost spod wulkanu Villarica. Mieliśmy wielki apetyt na jego zdobycie, co prawie nam się udało, ale... od początku.

Do Parku Narodowego dotarliśmy pod wieczór, dzięki czemu nie zapłaciliśmy za wstęp. Drogą szutrową wspielismy się razem z motorami aż 600 m na odcinku 7km. Płaskie, szerokie, idealne pod namiot miejsce z widokiem na wulkan jakby czekało na nasz przyjazd. Od niego tylko pięć minut pieszo zaczynał się szlak. Idealnie!! Zaczęliśmy rozkładać namiot i zauważyliśmy że prawie nie mamy wody. No tak! Przecież w trasie zrobiliśmy litr herbaty dla rozgrzania się od środka (wiał bardzo zimny wiatr tego dnia). Jak mogliśmy o tym zapomnieć!
Na szczęście zjeżdżał z góry jakiś samochód. Niewiele myśląc zatrzymaliśmy go i spytaliśmy o wodę. Dostaliśmy 3L!juhu! Po problemie w pół minuty;)

Nazajutrz już od 7:30 rano wjeżdżały busy pełne turystów, krótrzy wykupili wejście z przewodnikiem za 40-60$ od osoby w agencjach przed parkiem. My postanowiłyśmy spróbować wejść na własną rękę. Wszyscy nam mówili że obowiązkowe są raki, kask i czekan!! My jednak z relacji innych podróżujących i swojego górskiego doświadczenia, wiedzieliśmy, że jak 80 osób każdego dnia wydeptuje szlak, to sprzęt raczej potrzebny nie będzie, tym bardziej, że we wspomnianych agencjach nie są wymagane żadne zaświadczenia lekarskie i nie ma granicy wiekowej. Poza tym był to śnieg, a nie lodowiec. Treking zaczęliśmy około 9 rano. Już po niespełna 1,5h byliśmy jakieś 600 m wyżej. Warunki były super, a po śladach na śniegu wchodziło się jak po schodach, nie było ślisko, panowała lekka ciapa. Niestety, napotkaliśmy inne trudności. Na wysokości 1900 m n.p.m. stali parkowi strażnicy. Poprosili nas do siebie, zapytali gdzie idziemy. Hehe biorąc pod uwagę, że jest tylko jeden szlak, była to czysta kurtuazja z ich strony. Powiedzieliśmy, że chcemy wejść wyżej, być może aż do szczytu wulkanu, ale to zależy od warunków jakie będą na szlaku, bo oczywiście wchodząc bez sprzętu, nie chcemy zbytnio ryzykować. Gdy uznamy więc, że jest zbyt ślisko i niebezpiecznie poprostu zawrócimy. Na nic się zdały nasze tłumaczenia. Staliśmy tak z 10 minut i rozmawialiśmy o górskim doświadczeniu, Polsce, Janie Pawle II, medycynie, zarobkach w Chile i naszej ojczyźnie, aż w końcu strażnik powiedział o co naprawdę chodzi. No i znów potwierdziła się teza: "jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze...". Pan po kilku minutach rozmowy z nami stwierdził, że gdyby to od niego zależało to by nas puścił. Niestety, gdyby tak się stało, a nas zobaczyliby przewodnicy z agencji, natychmiast donieśliby do szefa parku, że ludzie bez sprzętu i licencji wspinają się na górę. A to mogłoby oznaczać zwolnienie z pracy dla naszego rozmówcy.
Trzeba dodać, że w miejscowości Pucon, poniżej parku, można wypożyczyć sprzęt. Nie ma jednak wypożyczalni samej w sobie. Są owe agencje, w których wykupuje się wejście z przewodnikiem. Wypożyczenie samego sprzętu (na marginesie-miernej jakości) jest możliwe i kosztuje dokładnie tyle, co wejście z przewodnikiem. No i koło się zamyka...
Postanowiliśmy odpuścić więc komercję, bo 80$ za pół dnia przyjemności trochę by nas za mocno zabolało. Nic to. Wulkanów w Chile jest dużo, może więc uda nam się znaleźć mniej atrakcyjny turystycznie, tańszy.

W galerii, w albumie zatytułowanym "w drodze do Valdivii" znajdziecie więcej zdjęć z Parku Narodowego i okolicz wulkanu.

Z informacji praktycznych dla innych podróżujących po Chile, potencjalnie czytających bloga. Aktualnie rozbijanie namiotu u podnóża wulkanu, czyli dokładnie tam gdzie my, jest zakazane. Wulkan Villarica jest aktywny, dotychczasowe erupcje zdarzały się średnio co 20-30 lat, a ostatnia była w '86 r. Minęło więc 26 lat, ryzyko kolejnej jest wysokie i wzrasta z każdym dniem.
Na szczęście mentalność mają nieco inną od naszej. Nikt więc nie pofatygował się do nas, żeby nas o tym poinformować lub co gorsze, wlepić mandat. Ta kwestia została poruszona w rozmowie ze strażnikiem na szlaku, gdzieś między tematem papieża a zarobków ;)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Hehe coraz lepsze te wasze historie ... :) mi piace!!! :) buziaki z roma :) Mart