piątek, 2 listopada 2012

Pierwsze 1500 km za nami

Przez ostatni tydzień poznaliśmy już trochę nasze motorki. Ok, nie są to demony szos, ale naprawdę dobrze sobie radzą. Po asfalcie jedziemy ze średnia prędkością zbliżoną do innych bardziej zaawansowanych technicznie ekip. Z tą różnicą, że spalamy jakieś 3-4 razy mniej benzyny, która w Chile ma zbliżoną cenę do polskiej...
Po szutrach oczywiście idzie nam wolniej niż "konkurencji", ale generalnie idzie. To jest najważniejsze. Okazuje się że się da, choć początki nie były łatwe...

Podróżowanie po Chile motocyklem sprawia nam mnóstwo frajdy. Drogi lokalne są w takim stanie jak najnowsze odcinki polskich autostrad. Zastanawiamy się dla kogo zostały one zbudowane, bo ruch jest znikomy. Nie ma się co dziwić z drugiej strony... 1/3 Chilijczyków mieszka w Santiago (około 4,5 mln), drugie co do wielkości miasto ma 250 tyś. mieszkańców. Cała reszta więc rozsiana jest po kraju.
Państwo o szerokości mniej więcej 200 km zachwyca. Mamy wrażenie że codziennie śpimy w innym klimacie. Ogólnie w ciągu dnia jest naprawdę ciepło, choć odczuwamy to wyłącznie na postojach, bo w czasie jazdy wiatr nas skutecznie schładza, czasem nawet zmraża. W nocy za to jest bardzo zimno. Temperatura spada do +3-5 st.C. Efekt jest taki że nasz dobowy cykl jest podporządkowany wschodom i.zachodom słońca. Koło 21:30 jesteśmy najczęściej gotowi do snu i nie wychodzimy ze śpiworów do czasu gdy namiot się trochę nagrzeje, czyli do około 8 rano. Nie ma więc co ukrywać, wysypiamy się ;)))

Noclegi zdażają się nam w różnych miejscach - albo na campingach, które w większości są jeszcze nieczynne, czytaj darmowe, bo jaszcze nie sezon, albo po prośbie u kogoś na polu albo gdzieś gdzie jest fajnie, ładnie i nie na widoku. Niestety w Chile chyba nie ma czegoś takiego jak państwowe/niczyje tereny. Wszystkie pola i lasy są szczelnie ogrodzone drutem kolczastym nawet wzdłuż szutrowych dróg zdala od wsi i miast. Utrudnia nam to znajdowanie odpowiedniego miejsca do spania. Jednak póki co zawsze się udaje. Na jednym z nieczynnych campingów, na którym rozbiliśmy się pod domem właścicielki, mieliśmy łazienkę z ciepłą wodą do dyspozycji, a rano dostaliśmy w prezencie ciepłe, świeżoupieczone bułeczki na śniadanie ;))) ...i to wszystko tylko za uśmiech i chwile rozmowy.
Fajnie, że w czasach konsumpcjonizmu bezinteresowność nie znikła kompletnie. Z resztą to nie jedyny przykład. Innym razem, gdy po pierwszym tysiącu kilometrów musieliśmy wymienić olej, akurat była promocja... 5$ za wymianę + cena oleju. Grzecznie podziękowaliśmy, mówiąc że zmienimy sami, bo nie mamy wiele pieniędzy. Panowie postanowili więc wymienić nam olej za darmo, podczas gdy my spokojnie zjedliśmy drugie śniadanie.

Gdy zatrzymujemy się w dużych miastach, staramy się zawsze znaleźć hosta przez CouchSurfing. W październiku, kiedy załatwialiśmy prawo jazdy i rejestrację motocykli uratowali oni nasz budżet. Spędziliśmy aż 17 nocy w miastach! Gdyby przyszło nam zapłacić za hostele w NY, Buenos Aires, Santiago i Valparaiso bylibyśmy chudsi o jakieś 2000 zł.

Póki co szczęście nam sprzyja. Jedziemy więc dalej... Najbliższe punkty to Pucon i Valdivia!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

PAAAANIE, mnie tu deszcz na łeb pada, a wy w czili, dobrzeee! choć ja i tak wam nie wybacze nieobecności na nadnarwiańskiej fieście!!! :)))
jak prawdziwi Indianie ze szczepów słowiańskich mawiać zwykli, jak sobie pojedziesz, tak sie wyśpisz! :) trzymam kciuki moniuszyste!

Anonimowy pisze...

Kochane gałgany, czytam wszystko,co wpiszecie.Kibicujemy Wam też przez cały czas.Chłopaki w Londynie również podczytują oraz zazdroszczą(umiarkowanie). Wuj Janusz bardzo pochwalił rozmieszczenie i umocowanie bagażu.Życzymy sympatycznych ludzi na Waszej Drodze.Może załączycie gdzieś mapkę podróży, tzn.fragment mapy z zaznaczoną grubą krechą trasą.ciotczyne kciuki trzymam zapętlone na amen.