czwartek, 1 listopada 2012

Motocyklowe poczatki

Piszac te slowa mamy juz za soba 1256 km pokonanych na jenosladach, ale nauka podrozowania na motocyklach przebiegala dla nas bardzo ciekawie.

Zaczelo sie od pakowania. Wiedzielismy od poczatku, ze bagazy mamy duzo, a pojecia, jak je zaladowac - malo. Poogladalismy rozne fora, blogi i galerie z podrozy, i co wyprawa, to metody mieli inne. W koncu kupilismy w ciemno troche gumek, w tym 2 dosc dlugie (1,2m 3-krotkie sie rozciagajace) i zadecydowalismy, ze zaczniemy sie pakowac rano, a jak nie wyjdzie, to bedziemy miec caly dzien na myslenie. Okazalo sie, ze po 30 min. bylismy zaladowani i gotowi do jazdy, bagaze byly stabilne, a wszystko co mielismy sie przydalo ;) (w pakowaniu zarowno pomyslami, jak i fizycznie pomogla nam tez bardzo poznana na miejscu Judith - DZIEKI !!!)

Przyszla kolej na trase. Naszym pierwszym celem bylo nadmorskie Valparaiso. Droga zas miala wiesc przez gory, bo autostrad zamierzalismy od poczatku unikac. Gdy tylko uporalismy sie z wyjazdem z Santiago (jakies 2h i 35 km - ale to tylko nasza wina, bo siec platnych autostrad jest wokol miasta naprawde super rozbudowana) naszym oczom ukazaly sie: piekne widoki i puste drogi. W tym momencie przestalismy zalowac czegokolwiek - warto bylo i tyle!

Pierwsze km uplynely nam tez na docieraniu silnikow: czestej zmianie biegow, cogodzinnej przerwie do calkowitego wychlodzenia i unikaniu obrotow powyzej 4000, co ograniczalo nasza predkosc do 55 km/h, ale jak na motocyklowych lamerow przystalo - i tak wydawalo sie nam, ze jedziemy szybko. Pierwsze trudnosci pojawily sie dopiero w miastach. W Chile w komunikacji miejskiej dominuja "busiki", a dodatkowo rzadko istnieje cos takiego, jak przystanek z zatoka. W zwiazku z tym, jezeli ulica w miescie ma 2 pasy, to prawy jest busowo-postojowy, a lewy zostaje dla samochodow (dodajmy, ze w Chile, pomimo, iz drogi sa bezpieczne, to ograniczenia przestrzega sie tak samo jak w Polsce). Wyszlo z tego, ze my tez jechalismy prawym, a pierwsze miasta pokonywalismy w tempie zolwia, przeciskajac sie miedzy busikami. Trzeba przyznac ze bylo to nielada wyzwanie. Autobusy sa wszedzie, scigaja sie na wzajem, a kierowcy komunikacji miejskiej przeszli chyba obowiazkowy kurs bycia bezwzglednym i chamskim na drodze :/ Jakos jednak udalo sie nam ujsc z zyciem...
W sumie 150km z Santiago zrobilismy w 5h.

Valparaiso rzeczywiscie nas urzeklo, nie tylko dlatego, ze na strome miejskie wzgorza kursuja 100-letnie windy, ani nie z powodu fok, na ktore gapilismy sie przez godzine. Jest 20x mniejsze od Santiago, nareszcie oddychalismy wolnym od smogu powietrzem, a dodatkowo w koncu mielismy pokoj dla siebie, bo goszczacy nas Nicolaz musial wyjechac 2 godz. po naszym przyjezdzie.

W Valparaiso poczulismy wiec na dobre, ze pokonalismy wszystkie formalnosci potrzebne do rozpoczecia motocyklowej podrozy. Nareszcie odpoczelismy od milionowych miast, ktorych nie zamierzamy ogladac przez najblizsze miesiace.



Brak komentarzy: