wtorek, 9 października 2012

New York, New York !

W piątek rano obudzili nas piękne słońce oraz couch gospodarz, wychodzący do pracy.

Letnia pogoda najwyraźniej postanowiła nam zrekompensować nienajmilsze początki. Manhattan zachwyca na każdym kroku. Central Park rzeczywiście pozwala poczuć się jak w lesie, a im bliżej Downtown tym wrażenia większe. Nawiasem pisząc popularny w USA zwrot „downtown”, oznaczający ścisłe centrum miasta wziął się właśnie z Manhattanu, gdzie geograficznie dolna część miasta to wysokie biurowce, a Uptown stanowią dzielnice sypialne.

Potężna zabudowa , drapacze chmur, mieszanina kamienia, szkła i metalu. Totalny melanż architektoniczny tworzący jednak spójną całość. Prawie wszystkie ulice na Manhattanie biegną pod kątem prostym, są szerokie i jednokierunkowe. Teren nie jest płaski, patrząc więc na ulice często możemy zobaczyć kilkanaście kolejnych skrzyżowań, a na każdym z nich żółte semafory świateł ulicznych. Czerwona lub zielona „fala” wygląda „pocztówkowo” zwłaszcza o zmierzchu.

Mimo iż NY położony jest nad samym morzem, próżno tu szukać plaż , a na nich opalających się turystów i mieszkańców. To dziwi, bo chwilami słońce praży jak w Barcelonie podczas lata! Spacerując po mieście nie narzekamy jednak na słońce, gdyż wysokie budynki skutecznie uniemożliwiają dotarcie promieni do ulic między nimi. Na Manhattanie prawie wszystko wygląda bogato, czysto i imponująco, dokładnie tak, jak na amerykańskich komediach romantycznych. Wystarczy jednak opuścić wyspę, aby bez problemu znaleźć „getta” imigrantów (w tym sławny polski Greenpoint), zobaczyć szczura i mieć problemy z dogadaniem się po angielsku – taki już jest „Niu Jork”

Będąc w NY należy niestety wyrzucić ze słownika takie słowa i zwroty jak – tanio, niedrogo, okazyjnie, po taniości. Stwierdzenie, że NY jest drogim miastem to naszym zdaniem za mało. Drożyzna jest wszędzie, do większości cen przy kasie doliczany jest podatek „nowojorski” no może poza China Town, gdzie chyba o nim nie wiedzą ;) a przez to Bahn Bao (tutaj pozdrowienia dla Gochy) można kupić po cenach turystycznie-wietnamskich.

Niestety kapitalizm utrudnia nam wdrażanie słynnych wandererowych zwyczajów. Największe nowojorskie lotnisko JFK składa się z 8 terminali - każda większa amerykańska linia posiada swój własny. Nie są one przez to ani wielkie, ani nowoczesne, a przedostanie się między nimi w nocy może zająć kilkadziesiąt minut. Nasz terminal Delty okazał się być zamknięty do 04:45, a po przyjściu z łącznika na parking, gdzie rozbiliśmy obóz, okazało się, że zanim się nie odprawimy, to nie skorzystamy z toalety… jak to się mówi „Ameryka!”.

W tym momencie czekamy właśnie na nocny lot z Atlanty do Buenos Aires. Rzeczywiście największe lotnisko świata jest duże! Odkryliśmy też kolejną ciekawostkę – o ile przybycie do USA wymaga opłat, załatwiania wizy, stania w godzinnej kolejce do celników po przylocie, to przy wylocie nikt już nie chce nas oglądać i dotykać naszych paszportów. Wszystkie bramki są dostępne, wymieszane, bez podziału na loty krajowe i międzynarodowe, nie ma strefy transferowej, możemy wchodzić i wychodzić sobie z lotniska jak chcemy, a dostęp do taśm bagażowych ma każdy wchodzący z ulicy.

Jeszcze „tylko” 11 godzin lotu i nareszcie koniec części transferowej naszej podróży!
Trzymajcie kciuki za nasze prawo jazdy w Buenos! Walkę z latynowską biurokracją, nie zwlekając, zaczniemy pewnie już jutro!

p.s. w zakładce "Galeria" znajdziecie zdjęcia z NY

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Trzymam kciuki, bo jak nie Gryszki to kto?! ja się pytam ;) Czekam z niecierpliwością na kolejne newsy tym razem z America del Sur.

besos Fi

Ann pisze...

NY - moje największe podróżnicze marzenie... pieknie :) pozdrawiam AŚ

Anonimowy pisze...

Marta, masz świetny styl; czytam Cię z przyjemnością.Ciotka M

małgo pisze...

Bahn bao!!! <3 smakowało żonie?