wtorek, 27 listopada 2012

Pingwiny w Punta Tombo


O pingwinach Rafal marzyl od poczatku wyjazdu. Nic wiec dziwnego, ze gdy zapadła decyzja o odwrocie na północ, ciężko było ´´´przełknąć ´´ fakt, że pingwinów też nie będzie. Wzięliśmy do ręki przewodnik i zaczęliśmy sprawdzać, czy oby na pewno nie ma innych miejsc, gdzie te zwierzęta bytują. No i znaleźliśmy największą po Antarktydzie kolonię na półwyspie Punta Tombo na wybrzeżu  Oceanu Atlantyckiego.  Szybko obliczyliśmy, że to jakieś 500 km w jedną strone do nadłożenia, ale przy cenie benzyny 2,2/L, nie stanowiło to wielkiego problemu.  Wjechaliśmy na krajową „trójkę” i ku naszemu zdziwieniu, prosta linia na mapie w 100% pokrywała się z rzeczywistością! Droga przez ponad 330 km nie miała nawet jednego zakrętu! Krajobraz też był absolutnie jednostajny… uhhh PAMPA. Wioska w polowie drogi okazała się być stacją benzynową i stacją pogotowia, a poza tym – nic więcej. Nawet lam na poboczu było mniej niż zwykle. Pobiliśmy więc dzienny rekord odległości (409 km), a największą atrakcją dnia było chyba tylko wyprzedzanie jadącego 90 km/h tira motocyklami wyciągającymi maksymalnie 100 km/h ;) Do wiatru zaczęliśmy się już powoli przyzwyczajać, choć w dalszym ciągu żadna z niego przyjemność.

Dotarliśmy do Pingwinarium. Przy wejściu standardowa w wielu krajach sytuacja, czyli bilety dla obcokrajowców ponad 2x droższe. Grzecznie zapytaliśmy czy na podstawie argentyńskich praw jazdy możemy zostać potraktowani jak swoi… no i już chwile później mieliśmy w ręku tanie bilety z napisem „Nacional Mayor” :)!
Heh koszty poniesione z tytułu wyrabiania tutejszego prawa jazdy powoli zaczynają się zwracać!

Ale miało być o pingwinach!

Te biało czarne pocieszne zwierzaki , żyją 30 lat. Począwszy od 5 roku życia reprodukują się co rok. Zawsze są to dwa jaja.  Co ciekawe, pingwiny są monogamistami! Mają więc jednego partnera całe życie! Rozwodów nie uznają. Jeśli jednak „stary” nie wróci z polowania na rybkę, partnerka czeka na niego jeszcze dwa lata. Jeśli się przez ten czas nie zjawi, ta wybiera nowego partnera. Pomimo sezonowych migracji gniazda zawsze zakładane są w tych samych miejscach.
W kontaktach z ludźmi pingwiny nie przypominają innych ptaków – nie uciekają, potrafią się gapić, a nawet podchodzić. W związku z tym, że nie życzące sobie bliższego kontaktu pingwiny potrafią porządnie dziobnąć nie wolno ich dotykać. Na Punta Tombo dla ludzi wytyczone zostały ścieżki, a jeżeli naszą trasę krzyżuje człapiący pingwin to ma on pierwszeństwo i trzeba poczekać, aż przejdzie.

Po pingwinach postanowiliśmy zatrzymać się na jeden dzień na wybrzeżu i wybraliśmy sobie miasto Puerto Madryn, położone nad zatoką w której pływają wieloryby. W ciągu 2 dni wieloryba niestety nie udało się nam zobaczyć, było za to dużo wiatru i dużo piachu, ale za bezcenny uznaliśmy dzień odpoczynku od jazdy.

Zatoka, a właściwie droga wzdłuż zatoki w Puerto Madryn ma już w sobie coś specyficznego. Ta speczficyność przypomina tą z Sopotu lub z drogi nad podwarszawskie Zegrze zwlaszcza w okolicach Nieporetu. Nieważne, czy Amigo jedzie z dziewczyną na rozklekotanym skuterze z wbudowanymi głośnikami, czy w środku lśniącej terenówki – dominuje L A N S. Pojazdy toczą się środkiem drogi, łokcie chłodzi atlantycka bryza, co kierowca, to inna muzyka.
Idąc po plaży widzimy co chwilę, czy to na leżakach, czy bardziej w krzakach ludzi z mate w ręku i termosami pod pachą. Piją wszyscy :) Bez względu na wiek i płeć. Może więc i my – nie dla lansu, a dla smaku nabędziemy turystyczny zestaw do mate :P

Za  chwile wyjeżdżamy drogą nr 25 na zachód, by z powrotem znaleźć się na znanej z poprzednich postów „Ruta 40”, tym razem kierujc sie na polnoc!





Brak komentarzy: