O pingwinach
Rafal marzyl od poczatku wyjazdu. Nic wiec dziwnego, ze gdy zapadła decyzja o
odwrocie na północ, ciężko było ´´´przełknąć ´´ fakt, że pingwinów też nie
będzie. Wzięliśmy do ręki przewodnik i zaczęliśmy sprawdzać, czy oby na pewno nie
ma innych miejsc, gdzie te zwierzęta bytują. No i znaleźliśmy największą po
Antarktydzie kolonię na półwyspie Punta Tombo na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Szybko obliczyliśmy, że to jakieś 500 km w
jedną strone do nadłożenia, ale przy cenie benzyny 2,2/L, nie stanowiło to
wielkiego problemu. Wjechaliśmy na
krajową „trójkę” i ku naszemu zdziwieniu, prosta linia na mapie w 100%
pokrywała się z rzeczywistością! Droga przez ponad 330 km nie miała nawet
jednego zakrętu! Krajobraz też był absolutnie jednostajny… uhhh PAMPA. Wioska w
polowie drogi okazała się być stacją benzynową i stacją pogotowia, a poza tym –
nic więcej. Nawet lam na poboczu było mniej niż zwykle. Pobiliśmy więc dzienny
rekord odległości (409 km), a największą atrakcją dnia było chyba tylko
wyprzedzanie jadącego 90 km/h tira motocyklami wyciągającymi maksymalnie 100
km/h ;) Do wiatru zaczęliśmy się już powoli przyzwyczajać, choć w dalszym ciągu
żadna z niego przyjemność.
Dotarliśmy do Pingwinarium. Przy wejściu standardowa w wielu krajach sytuacja, czyli bilety dla obcokrajowców ponad 2x droższe. Grzecznie zapytaliśmy czy na podstawie argentyńskich praw jazdy możemy zostać potraktowani jak swoi… no i już chwile później mieliśmy w ręku tanie bilety z napisem „Nacional Mayor” :)!
Heh koszty
poniesione z tytułu wyrabiania tutejszego prawa jazdy powoli zaczynają się
zwracać!
Ale miało być o pingwinach!
Te biało czarne
pocieszne zwierzaki , żyją 30 lat. Począwszy od 5 roku życia reprodukują się co
rok. Zawsze są to dwa jaja. Co ciekawe,
pingwiny są monogamistami! Mają więc jednego partnera całe życie! Rozwodów nie
uznają. Jeśli jednak „stary” nie wróci z polowania na rybkę, partnerka czeka na
niego jeszcze dwa lata. Jeśli się przez ten czas nie zjawi, ta wybiera nowego
partnera. Pomimo sezonowych migracji gniazda zawsze zakładane są w tych samych
miejscach.
W kontaktach z
ludźmi pingwiny nie przypominają innych ptaków – nie uciekają, potrafią się
gapić, a nawet podchodzić. W związku z tym, że nie życzące sobie bliższego
kontaktu pingwiny potrafią porządnie dziobnąć nie wolno ich dotykać. Na Punta
Tombo dla ludzi wytyczone zostały ścieżki, a jeżeli naszą trasę krzyżuje
człapiący pingwin to ma on pierwszeństwo i trzeba poczekać, aż przejdzie.
Po pingwinach
postanowiliśmy zatrzymać się na jeden dzień na wybrzeżu i wybraliśmy sobie
miasto Puerto Madryn, położone nad zatoką w której pływają wieloryby. W ciągu 2
dni wieloryba niestety nie udało się nam zobaczyć, było za to dużo wiatru i
dużo piachu, ale za bezcenny uznaliśmy dzień odpoczynku od jazdy.
Zatoka, a właściwie droga wzdłuż zatoki w Puerto Madryn ma już w sobie coś specyficznego. Ta speczficyność przypomina tą z Sopotu lub z drogi nad podwarszawskie Zegrze zwlaszcza w okolicach Nieporetu. Nieważne, czy Amigo jedzie z dziewczyną na rozklekotanym skuterze z wbudowanymi głośnikami, czy w środku lśniącej terenówki – dominuje L A N S. Pojazdy toczą się środkiem drogi, łokcie chłodzi atlantycka bryza, co kierowca, to inna muzyka.
Idąc po plaży widzimy co chwilę, czy to na leżakach, czy bardziej w krzakach ludzi z mate w ręku i termosami pod pachą. Piją wszyscy :) Bez względu na wiek i płeć. Może więc i my – nie dla lansu, a dla smaku nabędziemy turystyczny zestaw do mate :P
Za chwile wyjeżdżamy drogą nr 25 na zachód, by z
powrotem znaleźć się na znanej z poprzednich postów „Ruta 40”, tym razem kierujc sie na polnoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz