niedziela, 2 grudnia 2012

Przerwa w Krainie Jezior


 Przez 13 dni w Argentynie przejechalismy ponad 2'700 km. Kraj jest wielki i widac to przede wszystkim w odleglosciach miedzy czymkolwiek, a innym czymkolwiek. Fakt, ze do najblizszej miejscowosci jest np. 150 km nie oznacza, ze po drodze beda wioski, czy pojedyncze domy - Patagonia to jedna z najslabiej zaludnionych okolic Swiata i w zwiazku z tym planujac trase nalezy brac pod uwage zapasy i wody i benzyny (z tym drugim nie mamy na szczescie problemu, bo zasieg >500 km rozwiazuje sprawe). Nie raz namiot musielismy rozbic po prostu na poboczu, prowizorycznie schowany za wiekszym krzakiem, a sniadanie zjesc dopiero po 50 km, w pierwszym miejscu ze swiezym pieczywem. Przydrozna ciekawostka byly ogloszenia w stylu: 'sprzedam 990 ha', albo 'Estancia Turistica' i strzalka w bok z dopisanymi '50 km'...


W jezdzie na dlugich dystansach nasze YBR-ki pokazuja swoje glowne wady: po prostych i calkiem dobrych drogach moznaby gnac 150 km/h, a nas wiatr czesto skutecznie ogranicza do 70-80 km/h. Dluga jazda z wykorzystaniem pelnej (10-konnej;-) mocy zwieksza tez spalanie, ktore dochodzi do 3l/100km. No i po 9 godz. jazdy nie mozemy juz wiecej - dluga jazda wyczerpuje zarowno psychicznie, jak i fizycznie, zwlaszcza nasze tylki...

Przekroczenie granicy z Argentyna zmienilo tez lekko panujace na drogach zasady. Argentynczycy jezdza bardziej dynamicznie, wlaczaja sie do ruchu jak tylko moga i wyprzedzaja gdzie tylko sie da. Choc jak do tej pory niebezpiecznych sytuacji mielismy niewiele, to prowadzac mamy oczy dookola glowy. Dodatkowo, tak jak w Polsce, zdarzaja sie bezsensowne ograniczenia do 40, gdzie nikt nie zwalnia ponizej 80. Mistrzostwem sa tez progi zwalniajace, 'zwykle' oznakowane, choc zdarzaja sie tez poza terenem zabudowanym. Sa i wypukle i wklesle, lagodne, albo wygladajace jak zapory przeciwczolgowe...

Z ciekawostek podrozniczych: w Argentynie przed miastami znajduja sie posterunki policji, nadzorujacej ruch i wyrywkowo zatrzymujacej kierowcow (nawet nam zdarzyla sie juz jedna, choc szybka kontrola dokumentow). No i najciekawsza rzecz: pomimo posiadania argentynskich praw jazdy pierwszenstwo na miejskich ulicach pozostaje dla nas zagadka, czasami sa znaki, czasami wiadomo, ze 'calle' ustepuje przed 'avenida', czasami progi zwalniajace wymuszaja zatrzymanie sie i ustapienie jadacym po ulicy bez progow, ale przewaznie dziala wyczucie - kto pierwszy zahamuje - ten ustepuje :) o dziwo przy niskim poziomie ruchu i szerokich, nawet tych osiedlowych, ulicach metoda ta daje rade i zaprojektowane jak szachownice miasta pokonujemy sprawnie.

Co do naszej sytuacji geograficznej:


Powrot w Andy byl decyzja w 100% sluszna! Park narodowy Los Alerces w koncu uwolnil nas od zakurzonej i wietrznej pampy. Posiadanie pojazdu w Ameryce Poludniowej znacznie ulatwia turystyke - w tym konkretnym przypadku od wejscia do parku (dokad mozna jeszcze dojechac autobusem) do rozpoczecia szlaku bylo 'tylko' 35 km po szutrze - dzien marszu albo czekanie z nadzieja na stopa...



W Esquel (zaglebiu wszelakich sportow zimowych i atrakcji dla mniej sportowych turystow w postaci np. ciuchci) 'wrocilismy' na Ruta 40. Znowu zaczelismy mijac innych motocyklistow, znowu trasa zrobila sie tez ciekawsza, z serpentynami, widokami... i deszczem. Uziemieni na campingu w El Bolson postanowilismy zaryzykowac i 130 km do Bariloche pokonalismy w totalnej ulewie. Na szczescie (i dzieki couchsurfingowi) czekal na nas Phil, w cieplym i suchym mieszkaniu! 


Poprawa pogody przewidywana jest na poniedzialek - planujemy wiec kilkudniowy wypad w pobliskie gory - oczywiscie pieszo :)

Brak komentarzy: