Znalezlismy sie
na promie plynacym przez Lago General
Carretera z Puerto Ingeniero Ibanez
do Chile Chico. Zamierzamy wiec jutro
znaleźć się w Argentynie, o ile oczywiście celnicy wypuszcza nas, czyli
obcokrajowcow, na zarejestrowanych w Chile motocyklach. Liczymy oczywscie, ze
będzie dobrze ;). Dodatkowo jest 21, Slonce wlasnie zaszlo, a czeka nas jeszcze
szukanie miejsca do spania, a jak mawia mama kolegi Rucia: przy granicy mieszka
najgorszy typ człowieka. Planujemy wiec zachować ostrożność.
Wszystko to
podejrzanie wygląda na wiecej, niz zbieg okoliczności: jedyny prom przypływa godzinę po
zamknięciu granicy, wszyscy pasażerowie musza wiec znaleźć gdzieś nocleg – my wybieramy wyjazd za miasto.
Co do naszych
zaległych dziejów:
Carretera Austral, wbrew początkowym obawom, okazala się dla nas
przejezdna i bezpieczna. Poza początkowym, przebudowywanym, odcinkiem pokonywaliśmy
szutr z prędkością nawet 70 km/h, oczywiście tylko wtedy, gdy warunki na to
pozwalały i nie stanowiliśmy zagrożenia dla samych siebie.
W miare
poruszania się na poludnie robilo się, przeciwnie istniejącemu na półkuli
południowej porządkowi – coraz cieplej! Dodatkowo na okolicznych stokach
pojawił się „dżunglopodobny” las. Zielony, gesty, wysoki, a w przewodnikach
opisywany jako „evergreen rainforest”. Nie jesteśmy geograficznymi
specjalistami, ale przy dłuższym dostępie do Internetu sprawę obiecujemy zbadać
dokładniej. Tak, czy siak, piszac w innej terminologii, jechało się milo i
przyjemnie, pomimo początkowych wątpliwości (spowodowanych jazdą po drodze z
„morzem” kamieni wielkości piłek do tenisa) byliśmy zadowoleni z wyboru Carretera Austral. Las przecinaly
wodospady, a ośnieżone szczyty skutecznie odwracały naszą uwagę od szutrowych
serpentyn. Po pokonaniu najniebezpieczniejszych odcinków pojawiła się nagroda –
1. asfalt po 205 km! W kocu mogliśmy przyśpieszyć (zwiększając tym samym tempo
podziwiania widokow). Nocleg standardowo – w przydrożnej zagrodzie. Tym razem
towarzyszyły nam psy, koń i krowa z cielęciem.
W Coihayque,
lokalnej stolicy, kupiliśmy obowiązkowe ubezpiecznie do Argentyny, zobaczyliśmy
kolejna akcje mycia samchodow przez strażaków (tutaj chcieli już $4), zdobyliśmy
bilety na wspomniany na początku prom. Miasto, jak miasto – obkupiliśmy się w
zapasy i rozbiliśmy z namiotem 15 km dalej.
Tak, czy siak, koniec Chile planowany jest tymczasowo. Zamierzamy wrocic jeszcze do kraju na poludniu, jednym z celow Ameryki Poludniowej jest przeciez park Torres del Paine!
...........
...........
6 komentarzy:
No to Grycha wreszcie miał okazję poszprechać;)
dumnam z wandergryszkowych motorków!
Powodzenia na wietrznej drodze! Żeby nie było tak jak w wietnamie, gdy cisnełam na maksa a przez wiatr w twarz niemalże się cofałam;)
Buziole
Zdjęcia zapierają dech w piersi... Pozazdrościć :) Usciski, Mart M.
Dzięki za wpisy! Umilają grzanie kanapy na "stażu"! Piszcie dalej - ma kto czytać!
Świetny pomysł i jeszcze lepsza realizacja! :) Pozdrawiam
Janik
Hehehe....jak mawia mama kolegi Rucia ;) A z tymi pogranicznymi terenami to rzeczywiście tak jest, że najgorsze typy tam mieszkają... :) Oby tak dalej Wandergryszki ;)Pozdrówka
Cześć, z ciekawości - to ile kosztuje ten transport z Europy? Filip
€1400 z Drezna do Valparaiso za 2 motocykle w jedna strone i to w czasie 6 tygodni
Prześlij komentarz