Niestety ta
wigilia była dla mnie najsmutniejszym i najtrudniejszym zarazem dniem podczas
całego wyjazdu. Nie dość, że próżno było szukać jakiegokolwiek nastroju świąt
to jeszcze tęsknota za bliskimi była wyjątkowo nie do zniesienia.
Na wstępie
powiem, że nie spędziliśmy tej nocy na cmentarzysku pociągów. Gdy dotarliśmy do
tego – jak głoszą przewodniki i agencje, magicznego miejsca, okazało się że
magiczne to ono jest głównie na zdjęciach. Rozejrzeliśmy się dookoła i
uznaliśmy, że jednak na święta należy nam się coś więcej niż namiot na
WYSYPISKU ŚMIECI (odpady z całego Uyuni wyrzucane są gdziekolwiek w tej
okolicy) i zarazem cmentarzysku pociągów. Poza tym nie było nikogo, a
liczyliśmy na jakieś towarzystwo. Po tym jak zobaczyliśmy jak to wygląda, nie
wiem kto przy zdrowych zmysłach decyduje się na nocleg w tym miejscu. Średnia
cena hostelu w mieście to 15 zł za osobę…
24 grudnia życie w
mieście toczyło się absolutnie normalnie. Do 19 pootwierane były wszystkie
sklepy i świecące pustkami restauracje, w których za „jedyne” 100 boliwianów, czyli 50 zł można zjeść
pizze. My żywimy się na ulicy co najczęściej wraz z deserem zamyka się w kwocie
24 boliwianów dla dwojga.
Liczyliśmy, że
może wieczorem coś się będzie działo. Na placu głównym jest nawet coś na
kształt szopki, choć straszliwie kiczowatej.
Z łańcuchów na choinkę jest zrobiony daszek pod którym leży chińska
lalka… (postaramy się zamieścić zdjęcie jak tylko znajdziemy gdziekolwiek
dobry internet). Nasz hostel pomimo, iż
był zapełniony po brzegi ludźmi z całego świata usnął jeszcze przed 23. Gdy
postanowiliśmy wyjść o północy na główny
plac, okazało się że nie ma na nim żywej duszy. Ktoś odpalił tylko kilka
fajerwerków, których huk usłyszeliśmy.
Rafał twierdzi że
na wyjeździe nie ma co na siłę szukać czegoś, co jest typowe dla naszej
kultury, a nie koniecznie także dla innych. Ja jednak liczyłam na to, że w
Boliwii, w kraju w którym ponoć dominuje chrześcijaństwo, te święta choć w
zupełnie inny sposób niż w Polsce, będą jednak wyjątkowe. Tak się nie
stało. Być może to kwestia miasta w którym byliśmy.
Uyuni powstało w
1889 roku na potrzeby linii kolejowej. W ostatniej dekadzie turystyczny biznes
w tym regionie przeżył prawdziwy renesans. Przybywająca rocznie liczba turystów
z 9000 tyś. w 2000 roku wzrosła do 90
000 rocznie w 2010 roku. To zasługa
Salar de Uyuni, największego i zarazem najwyżej położonego solniska na świecie.
Po traumatycznej
Wigilii postanowiliśmy nie oglądać się na nikogo i zaplanować sobie Boże
Narodzenie w swoim towarzystwie. A niech tam – niech chociaż będzie biało!
Koło 10 rano bez
bagaży ruszyliśmy na pustynie solną. Ostatniej nocy była burza, spodziewaliśmy
się więc, że będzie woda. Tak też było, ale tylko na obrzeżu. Pierwsze 50
metrów przejechaliśmy slalomem pomiędzy kałużami solanki, ponieważ ostrzegano
nas, że pomimo, iż sucha sól jest twarda jak skała, to mokra potrafi być
zdradliwa i możemy się po prostu zapaść, nie wiadomo jak głęboko. Jak tylko
wjechaliśmy na suche solnisko zaczęła się prawdziwa zabawa. Na pierwszy ogień
poszło testowanie przyczepności – było super, jeszcze nigdy nie jechaliśmy >
70 km/h po nie-asfalcie. Po kilku kilometrach skończył się nam horyzont, za
wyjątkiem pojedynczych szczytów wszystko dookoła było płaskie i jednolicie
białe. Mogliśmy jechać gdziekolwiek chcieliśmy, każdy kierunek był dobry,
więc poruszaliśmy się jak statki:
obieraliśmy kurs i przy pomocy kompasu (elektronicznego w telefonie ;)
trzymaliśmy się prostej, mając przed sobą perspektywę kilkudziesięciu
kilometrów białej soli.
Po jakiś 50 km
postanowiliśmy zrobić sobie przerwę. Zgłodnieliśmy… Na lunch kupiliśmy tuzin
jajek i ugotowaliśmy je na miękko. Nic nie smakuje tak dobrze, jak porządnie
posolone jajo!
Potem zabraliśmy
się za robienie zdjęć. Mieliśmy przy tym mnóstwo zabawy. Dzięki prawie pionowo
świecącemu słońcu i totalnie płaskiemu terenowi niemalże zanika perspektywa!
Efekty wygłupów można zobaczyć w galerii :)
Żałowaliśmy że
nie mieliśmy tym razem towarzystwa, gdyż wachlarz kombinacji zdjęciowych
znacznie by się powiększył, gdyby ktoś mógł naciskać migawkę…
Po kolejnych 20
km dotarliśmy mniej więcej na środek Salaru, gdzie znajduje się… kaktusowa
wyspa!
Pod wieczór, wracając z solniska zahaczyliśmy jeszcze o cmentarzysko pociągów, które o zachodzie słońca naszym zdaniem prezentowało się najlepiej.
Tymczasem po 3 dniach spedzonych w Potosi, jutro planujemy dojechac do Sucre.
Zapraszamy do galerii gdzie dorzucilismy az 5 zaleglych albumow!
2 komentarze:
Hehe Rafał to ma święta w tym roku. Wietnamskie jaja na Wielkanoc, boliwijskie na Boże Narodzenie;)
ponoć wigilię świętuje się głównie w Polsce,w innych kulturach bardziej celebrowany jest 25 grudnia. Pierwszego dnia świat też nic się nie działo?
Rafciu! Dziś Twoje urodziny, więc życzymy Ci ...wszystkiego.A co tam, nie będziemy się ograniczać. Ty natomiast pomyśl sobie , co Cię najbardziej uszczęśliwi i niech to się spełni.Ciotka i wuj
Prześlij komentarz