Weekend minął nam
całkiem szybko. W sobotę z rana wybraliśmy
się do dzielnicy La Boca. Słynna z blachy falistej i ludzi tańczących na
ulicach tango oraz z tego, że jest
niebezpieczna, nawet w dzień.
Nas osobiście nie
zachwyciła. Tango – a i owszem, tańczą pary w każdej knajpie na jednej z 3
ulic, w które bez strachu można wejść.
Blacha falista – jest. Jej fenomen naprawdę tkwi w słońcu, bo gdy tylko
na chwilę zaszło, krajobraz zrobił się nijaki. Poza tym można sobie zrobić
zdjęcie z Panią/ Panem przebranym za tancerza. Kupić rzemiosło artystyczne, za
kolejne 5 peso cyknąć fotkę drewnianej
tablicy z wycięciem na głowę. W restauracjach ceny z sufitu. Słowem typowa
turystyczna chała. Nie odnajdujemy się w takich klimatach. Miejsce historyczne -La
Boca była dzielnicą głównie włoskich emigrantów , została przerobiona na
„osadę” do zarabiania pieniędzy. Wytrzymaliśmy jakieś pół godziny. Widzielismy,
starczy.
Wracając piechotą
z dzielnicy natknęliśmy się za to na knajpkę, w której turyści raczej nie
bywają. Niepozorna, niezadbana, ale dobrze w niej pachniało. Gdy otworzyliśmy karty Menu już wiedzieliśmy, że w końcu najemy się porządnie za niewielkie
pieniądze. Dużo mięsa, trochę warzyw,
empanadas. Mniam!
Czy słyszeliście
kiedyś o metodzie okradania „na ptasią
kupę”. Myśleliśmy, że to się zdarza tylko w okolicach lotniska, dworca i innych
zatłoczonych miejsc uczęszczanych przez gringos. A tu niespodzianka.
Wracamy sobie
spokojnie do domu, a tu nagle czuje, że coś mi ochlapało plecy. Naprawdę nie
wiem jak to się stało, że nie pomyślałam o kupie tylko o złodziejach. Na
pierwszy rzut oka wyglądało i „pachniało” jak prawdziwa. Ja jednak ze znanym mi
zacietrzewieniem w oczach odwróciłam się w stronę dwójki ludzi idących za nami
i pytam po hiszpańsku co się dzieje. Facet rozpłynął się dosłownie w 2 sekundy.
Kobieta wyjęła chusteczki i zaczęła wycierać mi koszulkę, powtarzając przy tym que asco que asc (klasyka gatunku). Nagle
mówi „o on też jest ubrudzony”, wskazując na Rafała. Warto nadmienić, że cały czas w rękach
mieliśmy aparat i Pani mimo, że widziała, że się zorientowaliśmy co jest grane,
to próbowała jeszcze zawalczyć o łup.
Postanowiliśmy czym prędzej zakończyć tą sytuacje i pobiegliśmy do domu.
Ciuchy trzeba było natychmiast wrzucić do pralki bo okropnie cuchnęły. Historia
na szczęście zakończyła się dla nas bez nauczki, ale to tylko podkręciło naszą
i tak wzmożoną czujność.
W poniedziałek
rano niemal z zamkniętymi oczami przemierzyliśmy po raz kolejny drogę do Autodromo z nadzieją, że to będzie nasza
ostatnia w nim wizyta.
Musieliśmy
skończyć kurs rozpoczęty w piątek. W przerwie pobiegliśmy na drugą stronę placu
egzaminacyjnego, gdzie znajduje się plac szkoleniowy. Ktoś akurat ćwiczył przed
swoim egzaminem na Yamaha YBR 125 (dokładnie takiej jakie planujemy kupić w
Chile). Zagadaliśmy czy by nam nie pożyczył na chwile byśmy też mogli spróbować
sił na slalomach jakie czekają nas na praktycznym. Zgodził się! Pomimo, iż na
motorach nie siedzieliśmy ponad dwa tygodnie, to już przy pierwszym podejściu
udało nam się ominąć wszystkie pachołki bezbłędnie. Trochę podniesieni na duchu wróciliśmy na
kurs, potem egzamin teoretyczny, który rozwiązaliśmy w niecałe 5 minut,
obydwoje na 100% ;)
No to połowa za nami. Ponieważ nie mieliśmy swoich
motocykli, musieliśmy wypożyczyć motor z ośrodka egzaminacyjnego. Z paragonem w
ręku idziemy na plac manewrowy i ustawiamy się w kolejce na egzamin. Cwaniaki
na swoich maszynach przechodzą kolejne zadania raczej bez większych problemów.
Kolej na pierwszych dwóch Amigos na wypożyczonym motocyklu. Pierwszy potrącił
słupek i mało się nie wywrócił, drugi podparł się obiema nogami. Co jest
myślimy.
Może motocykl nie pracuje równo i ciężko się go prowadzi.
Czas na nas.
Pierwszy będzie jechał Rafał. Stoję obok niego i tłumaczę słowa egzaminatora,
dotyczące pierwszego slalomu. Serce wali jak młot. Chwila się przedłuża bo dwaj
oblani chwile wcześniej amigos przyszli się kłócić że to nie ich wina i uważają
że nie powinni byli oblać. Yhhhhh. Trzeba się uzbroić w cierpliwość. Po 5 długich
minutach w końcu Rafał dostaje znak, że może zaczynać. Trzymam mocno kciuki i wstrzymuję oddech.
Pierwszy…, drugi…, trzeci…, czwarty…, piąty, juhu! Udało się. Druga część –
inny slalom na czas - to już bułka z masłem.
Teraz moja kolej. Skoro Gryszku dał radę, to ja teraz nie mogę zawalić
sprawy. Trzęsę się jak galareta. O.K. – ruszam. W połowie slalomu stwierdzam,
że nie jest taki straszny jak myślałam. Udało się! Radości nie ma końca!! A
więc jednak będziemy podróżować na jednośladach!!!
A galerii znajdziecie zdjecia!
3 komentarze:
Jestem z was dumna!!!! Nie dość, że zdaliście egzamin za pierwszym razem, w co nie wątpiłam, to jeszcze nie daliście sie okraść,co do czego w sumie też nie miałam wątpliwości ;)
Suerte!!! Animo!!!
besos Fi
niebiesko-czerwoni do boju!
wow chociaż już wiedziałam, że egzamin zdany, to wpis trzymał mnie w napięciu do końca!!! Grycha zdał na 100% po hiszpańsku.... respect!!!
Prześlij komentarz