wtorek, 29 stycznia 2013

Paracas


Do miejscowości tej trafiliśmy niejako z polecenia i palcem po mapie zarazem. Napotkany za Nasca (tym od płaskowyżu z rysu kanki) kanadyjski motocyklista gorąco zachęcał nas do noclegu właśnie w tej miejscowości, a nie w Pisco, znanym miasteczku położonym 30 km dalej.

Po ciężkim dniu jazdy dotarliśmy… Choć w sumie południowy odcinek peruwiańskiej Panamericany był dla nas czymś nowym. Zamiast gór – ocean, zamiast krzaków – pustynia. Na niektórych odcinkach asfalt położono dosłownie na plaży. O dziwo – nie było wcale gorąco – około 25 stopni – ale to zaleta zimnego prądu Humboldta. Dzięki niemu właśnie klimat jest tu zupełnie inny niż po drugiej stronie Andów
Już od przedmieścia bił spokój, czystość, zieleń no i szum fal…


Okazało się, że Paracas jest mekką surferów i kite surfurów i że właśnie teraz jest tu najlepszy wiatr :)
Całkiem przypadkiem znaleźliśmy też najlepszy hostel w promieniu przynajmniej 100 km. Świetne pokoje, hamaki rozwieszone w cieniu, kuchnia do dyspozycji, pralnia, leżaczki przed drzwiami i do tego tanio! Najważniejszym jednak czynnikiem przyciągającym jest Alberto. Właściciel Hostel BACKPACERS. Facet w wieku naszych rodziców przez wiele lat pracował w czterogwiazdkowym hotelu na wybrzeżu, a potem i w Cusco. Po trzęsieniu ziemi w 2007 roku w rejonie Pisco – Paracas sprowadził się tu, by wspólnymi siłami z trzecią żoną(!!) zbudować miejsce, osiągalne dla kieszeni takiej jak nasza. Średnia cena pokoju w hostelu w mieście to 80/100 soli . My zapłaciliśmy 40 soli… Poza tym to jeden z tych ludzi dla którego nie ma problemów nie do rozwiązania. Motocykle, hmm – „nie mamy patio ani garażu, ale tu pod schodami się zmieszczą… ooo tu przesuniemy stoły i będzie w porządku”.
Parze Hiszpanów nie działała ani jedna karta płatnicza… no problem! policzył ich mniej, zapłacili ile mieli, „resztę zapłaćcie po powrocie do kraju przelewem”.

Nazajutrz rano popłyneliśmy motorówką do Parku Narodowego Islas Ballestas, czyli kilku wysepek na otwartym ocenie, na których przebywają foki, lwy morskie, pingwiny i niezliczona ilość gatunków ptaków, których hiszpańskich nazw niestety nie pamiętamy… 
Nieoficjalnie nayzwane „Galapagos dla ubogich”, bo zaplaciliśmy po 30 zł od osoby za wycieczkę :) 

WARTO BYŁO!


Innymi słowy bardzo polecamy ten zakątek Peru. Autobusy z Limy dojeżdżają do Paracas za dwadzieściapare zł w około 3 godziny. Tak blisko od 8 milionowego miasta, a człowiek czuje się jak na końcu świata :)

Brak komentarzy: